Fotografia przyrodnicza rządzi się swoimi prawami, nic nie jest stałe.
Mowa tu o fotografii którą uprawiamy poza czatowniami gdzie wabi się zwierzęta w różnym stopniu. Oby jak najmniejszym. Wyprawy fotograficzne cechują się dużą niewiadomą, nie wiemy czy zwierzak który widzieliśmy
w jednym miejscu wiele razy na pewno przyjdzie lub przyleci. Na wyprawach staramy się tropić bohaterów naszych fotografii, omawiamy tropy i ślady, czyli odchody. Te patyczkami rozdrabiamy by poznać menu danego zwierzęcia. Odchody ssaków pozwalają także poznać co to za gatunek. Pierwszym tropem który zobaczyliśmy to był trop borsuka czyli odciska łapy borsuka, następnie były to tropy sarny, jelenia. W tym ostatnim przypadku oznaczyliśmy że był to jeleń byk, czyli samiec i jeleń samica czyli łania. Nasze wyprawy nie tylko dotyczyły ssaków ale także ptaków których teraz u nas jest mnóstwo. Podczas podróży widzieliśmy bażanty, błotniaki stawowe, czaple białe, gęsi gęgawe i wiele, wiele więcej, po najdrobniejsze raniuszki. Ale to czego byliśmy świadkami ostatniego wyjazdu nie mogliśmy sobie tu i w tamtym miejscu nie mogliśmy wymarzyć. I znów na myśl mi przyszła lektura której historia dzieje się w ostępach puszczy kanadyjskiej z tą różnicą że tu dwaj strzelcy, myśliwi byli uzbrojeni w aparaty fotograficzne i teleobiektywy. Zapewniam Was że emocje były ogromne, z tą różnicą że my nie musieliśmy salwować się ucieczką w głąb puszczy by nas wilcy nie dopadły, mieliśmy auto. Poniżej streszczenie naszych przeżyć, naszego drżenia rąk i kołatania serca po mały zawał w finale.
Nikt by się nie spodziewał w tym miejscu takich widoków i takiej akcji. Wyjechaliśmy w chłód poranka, gdy słońce dopiero miało rozpocząć swą wędrówkę po nieboskłonie. O 4,40 widzimy dwa łosie, światło jeszcze kiepskie, wysokie ISO pozwala rejestrować dokument a nie fotografię. Robimy zdjęcie po zdjęciu z auta. Łosie się oddalają od nas. Nagle, ten większy łoś bije nogami w ziemię z takim impetem jakiego jeszcze nie widziałem. Wtem z trzcinowiska zrywa się wilk i pędzi w bok od łosi z wywalonym ozorem. Jakby lewitował nad ziemią. Susy dwu metrowej długości tego wilka uchroniły go zapewne od furii łosia. Niestety żadnego nawet najmniejszego dokumentu nie zrobiliśmy gdyż cała ta dramatyczna scena życia i śmierci skończyła się tak nagle jak się rozpoczęła. Łosie ocalały. A w głowie pozostanie obraz dzikiej przyrody.
Tu jest żywy przykład tego że łoś to nie miły pluszak a dzikie zwierzę które potrafi skutecznie zaatakować napastnika.
Zapraszam na Roztocze.
Tel. 510 308 560