Przyroda fascynowała mnie od zawsze, od zawsze ciągnęło mnie do lasu. Pewnie za sprawą lektur i nauczycieli. A miałem ich naprawdę dobrych. Po okresie ganiania za krzyżówkami przyszedł okres podchodzenia leśnej zwierzyny, której tu akurat nie brakowało. Moimi bohaterami były sarny i jelenie. Sarny jako że żerują na polach częściej je widziałem i zawsze się nimi zachwycałem. Kiedyś kolega zapytał, a widziałeś już rykowisko. Nie nie widziałem, opowiedział mi zatem o tym cudownym spektaklu natury. Słuchałem z zapartym tchem. Nie mogłem się doczekać jesieni. W tamtych czasach, czasach analoga to i zimy były surowe i kolory jesieni wybuchały paletą barw. Było pięknie.
Wybrałem się rowerem na pobliską łączkę na górce. Zwierzyniacy ją znają. Na początek pojechałem niezbyt wcześnie i bez zamiaru poważnego robienia zdjęć. Musiałem poznać teren pod kątem; gdzie wschodzi słońce, którędy wychodzą zwierzaki, gdzie się chowają, gdzie żerują. Pytań był ogrom, jak i łąka był ogromna. Schodziłem się nieźle, ale widziałem sarny, jelenie umykające już do lasu i lisy. Tych ostatnich było wyjątkowo dużo. Mój sprzęt to Nikon F80 i Tamron 70-300. O ile aparat dawał radę, to obiektyw był głośny i powolny. W takich sytuacja wkraczają „patenty”, czyli rozwiązania niekonwencjonalne. Żeby uciszyć aparat i obiektyw założyłem na ten zestaw rozciętą czapkę zimową. Pomogło.
Było gdzieś około pierwszej w nocy, gdy budzik wyrwał mnie z łóżka. Herbata w termos kubek herbaty wypiłem, kanapki w plecak i na rower. Gdy wyszedłem z domu niebo było jeszcze roziskrzone i poczułem jak mróz liże mnie po palcach
i nogach. Po kilku kilometrach jestem na miejscu. Rower w krzaki delikatnie, na niego spora gałąź. Nie obyło się bez wyplątywania siatki maskującej z krzaków. Idę.
Droga wiodła wciąż pod górę, szedłem w ciemnościach pod koronami buków, chowając się pod obwisłymi gałęziami. Słuch wytężony, wsłuchiwałem się w każdy szmer i w każdą złamaną gałązkę. Serce biło mi mocno z wysiłku i podniecenia. W końcu to moja pierwsza wyprawa na jelenie. Idąc tak po omacku niemal omijałem jakieś gałęzie większe, mniejsze łamały się pod stopami. Bałem się latarki zaświecić by nie zdradzić swej obecności także światłem. Nagle!
Nagle poczułem jak moja lewa stopa staje na coś miękkiego. Takiego kwiku, takiego wrzasku w życiu nie słyszałem. Szok kompletny, dzik odskoczył w głąb lasu a ja na łąkę. Panika mnie lekka ogarnęła. Hałas był okrutny, pomyślałem że to już po wszystkim i zaświeciłem latarkę. Snop światła skierowałem w las za głosem, za kwikiem. Stado, stado dzików umykało w głąb lasu. Tak nastąpiłem dzikowi na ryjek. Dobrze że buty nie były twarde. To był mój pierwszy fizyczny i akustyczny kontakt z dzikami. Jak wcześniej serce mi waliło z wysiłku to teraz ledwo oddychałem. Ale nie przestałem myśleć. Zszedłem z łąki na ścianę lasu i odpoczywałem. Oddech wyrównałem. Nasłuchiwałem odgłosów przyrody. Około trzeciej nad ranem jakiś ptak się odezwał nieśmiało.
Wtedy usłyszałem Go. Ryk potężnego zwierza wprawił w drżenie całe otoczenie. Z oddali odezwał się inny byk, inny jeleń. Dniało. Już widziałem pod stopami gałęzie i gałązki, które skrzętnie omijałem. Podążałem lekko pochylony w stronę zwierząt. W Nikonie negatyw o czułości 800, czasy więc wychodziły mizerne. Wiedziałem już że raczej nie poszaleję ze zdjęciami. Palce mi już grabieją na korpusie, ale ja nie odpuszczam. Widzę ponad grabami niedużymi jak poroża się stykają z głośnym stukiem. Ależ się tam musi dziać. Jelenie są, owszem ale w młodej grabinie. Widzę jak sarny umykają w las błyskając lustrami na zadach śnieżnobiałych. Znaczy że ten wczesny hałas który spowodowałem nie wypłoszył jeleni, to było kolejny epizod w życiu lasu.
Moja kolejna wyprawa na jelenie też dotyczy tego samego miejsca i pagórka. Wyjechałem o godzinę wcześniej, ale zajechałem rowerem z drugiej strony. Tak, nie chciałem budzić dzików. Cały poprzedni dzień spędziłem w tym urokliwym miejscu. Wiedziałem już pod które drzewo usiąść. Wiedziałem nawet na których gałęziach powiesić siatkę maskującą. Teren miałem opatrzony. Było nieco cieplej, ale też nieco ciemniej. Nie widziałem gwiazd. Jak zwykle rower zamaskowałem. Ruszyłem w miękkich butach po mokrej trawie, niemal od razu poczułem wilgoć w butach. Idę dalej powoli i uważnie. Lustruję otoczenie bacznie. Jestem w połowie drogi do gruszy gdy poczułem ten specyficzny zapach. Zapach mokrego futra. Torba przewieszona prze ramię statyw w ręku. Rozglądam się bardzo uważnie, jeszcze spowolniłem chód. Już wiem. Już wiem że coś jest nie tak w otoczeniu. Nie wiem tylko co.
Nad lasem niebo już jaśnieje gdy dostrzegam jakieś kępy. Wieczorem ich tu nie było. W jednej chwili stało się jasne co to jest! To było śpiące stado jeleni. Zerwał się byk jakieś 8 metrów ode mnie na prawo. Reszta towarzystwa się poderwała. Szybki rzut oka, i wiem że mogę mieć bardzo duże kłopoty. Nagle!!! Jeleń po prawej jak nie ryknie, po lewej jakiś młodzian także rykną. Kurza twarz mam przes....ne. Pamiętam jak dziś opowieść śp. Artura Tabora o jeleniach. Przypomniał mi się też jakiś film przygodowy rodem z ameryki, jak paniusia drewienkami stuka by wypłoszyć niedźwiedzia. Wtedy rżałem ze śmiechu, teraz mało nie popuściłem. Tak, dobrze myślicie, sam zacząłem tłuc statywem. To był najlepszy moment na reakcję gdyż jeleń opuścił łeb w dół i zaczął kopać nogą. Przy moich gabarytach to koniec mógł być tylko jeden, gdyby byk mnie zaatakował. Okazało się że był bardziej ciekawski niż agresywny. Stukanie dostatecznie wytrąciło go z chęci jakiegokolwiek ataku na mnie. Byki zaczęły ryczeć do siebie. Ja nadal jestem między nimi. Stukam i idę dalej do gruszy. Po lewej jelenie po prawej jelenie. Nadal jest ciemno. Dochodzę do gruszy starej i się wtulam w jej gałęzie. Zespalam się z pniem. Mi ja mnie stado. Dość szybko ochłonąłem. Siatkę powiesiłem, siadłem i odpoczywam. Lekka mgiełka spowija młodnik i złote modrzewie. Jelenie ryczą schowane w młodniku. Łanie na łące się pasą, ale jest za ciemno jak na parametry mojego sprzętu. Nastał dzień. Byk na sekundę wychylił się z młodnika, jakby chciał sprawdzić gdzie jestem rykną nieśmiało i zniknął a wraz z nim łanie. Mijały lata. Fotografowałem już swoją pierwszą cyfrówką był to Nikon D80, dawał dużo większe możliwości.
Byłem wtedy z moim kolegą na tej górce, ale podejście robiliśmy z drugiej strony. Byliśmy mokrzy od rosy nim doszliśmy do skraju lasu. Jelenie ryczały ale jakoś tak delikatnie. Dość szybko okazało się że i byk był też delikatny, Radość nasza trwała dość krótko. Kilka zdjęć, przytulenie się do mokrej trawy, było po wszystkim. Dwa stada jeleni uciekła w dwie różne strony. Pies też musi rano pobiegać. Ech.
Znowu minął jakiś czas. Lepszy aparat, miałem już samochód i kolegę Piotra którego nie trzeba było dwa razy powtarzać i przekonywać o wyjeździe na rykowisko. Już od jakiegoś czasu miałem zezwolenie z RDOŚ i sporo informacji od kolegów ze straży o rykowisku w Puszczy Solskiej.
Suzuki Vitara, leciwa dama została załadowana sprzętem fotograficznym
i biwakowym. Jest ciepłe popołudnie gdy wyruszamy w teren z Piotrem. Do puszczy mieliśmy 26 kilometrów a my już słyszeliśmy te ryki jelenie i widzieliśmy już kadry. Zajechaliśmy na miejsce, niemal w milczeniu rozładowaliśmy bagaż fotograficzny, wstępne ustawienia. Ruszyliśmy delikatnie stąpając krok za krokiem. Powietrze drżało od ryku króla puszczy, lecz nigdzie nie było ich widać. Słyszeliśmy jak wędrują jak się przeganiają. Coraz było słychać gruchot łamanych gałęzi. Czekamy zamaskowani z niecierpliwością, by zrobić wymarzone zdjęcie byka w zachodzącym słońcu. Jest pięknie, co chwile las pcha w nasze nosy zapach żywicy, mchów
i grzybów.
Najpiękniejsze misterium przyrody dzieje się wkoło, a my nie widzimy nic, emocje opadają coraz bardziej. Było po dwudziestej pierwszej, jak zdecydowaliśmy się na powrót do auta. Także idziemy w ciszy i skupieniu. Nie chcemy zakłócać amorów tych niezwykłych zwierząt, to jest ich czas.
Kuchenka gazowa szumi grzejąc nam jedzenie i wodę na herbatę, zrobiło się zimno. Na aucie delikatna warstwa wilgoci. Snujemy plany na świt, sen nie zmusza nas do wejścia w śpiwory. Sprzęt bezpieczny w plecakach w samochodzie. A my, siedzimy i chłoniemy przyrodę całym ciałem. Spać się nie chce więc siedzimy
i planujemy.
Gdzieś z oddali słyszymy wycie wilka, po nim jakby odzew z drugiej strony. Zafascynowani nawet nie pomyśleliśmy by wyjąć aparat i nagrywać sam głos. Przepadło. Słyszymy ciężki bieg dużego zwierza. To chyba dzik był. Zaczyna się dziać dosyć blisko, w odległości kilkuset metrów. Gdy usłyszeliśmy straszny krzyk, kwik. Zamarliśmy, to było już dużo bliżej. I to przeciągłe wycie i wibracja głosu, to było przejmujące doświadczenie, ten dźwięk jak wnikał w nas. I strach i fascynacja naraz, w człowieku budzą się jakieś atawizmy. Zwycięża fascynacja, w tym momencie dobiega naszych uszu wycie wilczej watahy pędzącej na złamanie karku do myśliwca który powalił zdobycz. Potwierdził znowu swoją wielkość i dominację. Wycie zmienia się w intonacji, to już są radosne skomlenia młodziaków, i warknięcia ustanawiające kolejność gryzienia. Nastała zimna, cicha noc. Zamilkły jelenie. Jakby nie chciały prowokować groźnych sąsiadów. Zawinięci w śpiwory zapadamy w płytki sen. Czuję szturchnięcie kumpla, w mrokach nocy widzę jak jeleń stoi metr od naszego auta. Dzieje się. Zasypiamy, do świtu jesz troszkę czasu. Budzi mnie dudnienie tuż za samochodem. Przecieram zaparowaną szybę i widzę łosia. Nerwowo przestępował z nogi na nogę. Poszedł. Niebawem wstaliśmy i ruszyliśmy do miejscówki. Niestety, scenariusz z wieczora się powtarza. Jesteśmy nieco rozczarowani brakiem jeleni na otwartej przestrzeni. W dodatku ta wilgoć wciskająca się wszędzie. Było po ósmej rano gdy zdecydowaliśmy się na opuszczenie stanowiska. Sprzęt zapakowany do plecaków leży w Vitarze. Po szybkim śniadaniu zamierzamy jeszcze gdzieś jakieś grzyby zaliczyć. Nie tak szybko. Nie tak szybko.
Matka natura stwierdziła chyba że da nam szansę się wykazać. Jak bardzo była złośliwa stosunku do mnie, miałem się wnet przekonać.
W odległości 20 metrów przebiega jeleń. Szybko dobywamy sprzęt. Pamiętacie? Jest zimno. W głowie myśl niczym piorun, musi być chociaż jeszcze dwa jelenie. Krzyknąłem do kumpla, za mną. I popędziłem na swych krótkich nóżkach w stronę skraju lasu. Tam gdzie widziałem jelenie przed chwilą. Jeżyny szarpią spodnie i bluzę moro. Zerkam w lewą stronę i widzę jelenia. Jaki on piękny. Przykładam wizjer aparatu do oka. Ludzie trwoga! Przednia soczewka zamglona, wyrywam koszulę zza paska i szybko pozbywam się wilgoci ze szkła. Ale wilgoć jak na złość nie odpuszcza. Kolega zmaga się z tym samym problemem. Za trzecim razem udaje mi się złapać trochę czystego szkła. Bez większej nadziej przykładam aparat do oka i widzę że jeleń jeszcze jest. On czeka! Och jak dobrze! Robię kilka zdjęć, gdy nagle zwierz widząc pędzącego młodszego jelenia ruszył przed siebie prosto na mnie. Już miała się przykulić, ale ten minął mnie lekkim łukiem. Pytam Piotra i jak? Lipa. U mnie rewelacji w zasadzie nie ma. Przygoda była. Czas wracać. Emocje uszły z gwizdem. Rozglądam się. Wołam Piotra. Wiesz jak ja tu wlazłem?
A ten zaczął rżeć do rozpuku. No, po śladach swoich to na pewno nie wrócisz. Ty tu robiłeś taki bieg przez płotki jakiego nigdy nie widziałem. Śmiejąc się mówi do mnie, może dojdź do skraju lasu i bokiem bagna dojdź do ścieżki. Tak też uczyniłem. Doszedłem do Vitary złożyłem sprzęt. Napiłem się i poszedłem zobaczyć drogę którą przebyłem do jelenia. Jeżyny miałem po pas. Sam z siebie zacząłem się śmiać.