Siedząc kiedyś na schodach Domu Dziecka w Puławach, brudny i śmierdzący po fotografowaniu nietoperzy na poddaszu rozmawiałem z chiropterologiem o tym co chcę robić dalej. Opowiedziałem o moim marzeniu, o wydaniu książki o ssakach żyjących na Lubelszczyźnie. Usłyszałem od niego no to Robert porwałeś się z motyką na słońce. Zapewnił że będzie mi pomagał i kibicował. Słowa dotrzymuje do tej pory. Od razu dodał, słuchaj niebawem do RPN przyjedzie doktor z UP Adama Mickiewicza w Poznaniu. Będą monitorować popielicowate. Weź podejdź i się zorientuj, z pewnością Ci pomoże.
Minęło dwa miesiące i faktycznie badacz przyjechał do RPN razem ze studentami, podszedłem i zagaiłem rozmowę. Doktor od razu się zgodził. Umówiliśmy się na drugi dzień w rezerwacie Bukowa Góra w RPN. Było mokro ciemno i zimno, zupełnie jak nie w lecie. Moja przygoda i moja miłość do popielic właśnie się zaczęła , dość chłodnym przyjęciem.
Patyczek , zeszyt i ja. Studenci razem z doktorem dostarczyli pierwszą partię żywo łapek. Badacz z jeszcze dwójką studentów rozpoczął pracę, mierzyli, ważyli, czesali i zbierali pchły i inne pasożyty do badań. Ja w tym czasie specjalnie zaostrzonym patyczkiem czyściłem żywo łapki, były drewniane, mokre i nieco śmierdzące. Dało się przyzwyczaić. Gdy tylko łapałem chwilę czasu to pytałem, pytałem, pytałem i notowałem. Robiłem też zdjęcia przy stole. Wszystko mnie ciekawiło.
Pamiętam jak dziś. Zapytałem, czy ja mogę ją dotknąć. Tak, tylko uważaj bo może dziabnąć. To było już po wszelkich badaniach i popielica miała mieć zwrócona wolność. Dłoń mi się trzęsła z wrażenia. Zbliżyłem delikatnie dłoń do ogona
i wierzchem dłoni dotknąłem jej sierści, dotknąłem leciutko grzbietu. Popielica nawet się ruszyła, była spokojna, a ja zaczarowany. Zakochałem się w tym pyszczku i tych czarnych oczkach. Od tego momentu moja miłość do popielic tylko rosła i się umacniała. Pytałem wciąż o nowe rzeczy. Zrobiłem zdjęcie dokumentalne w dzień. Zdjęcie kiedyś zrobiłem w nocy, ale to nie było to. Doktor pyta, Robert po co ci tyle informacji? Wytłumaczyłem, że gdy będę więcej wiedziała to będą lepsze zdjęcia bez zbędnego stresu u popielic.
Na pomysł wpadł doktor. Zawołał mnie i mówi, Robert a jakbyśmy Ci pomogli w robieniu zdjęć to podzielisz się fotkami. Jasne że się podzielę. I tak oto wybrałem miejsce, a doktor i studenci zadbali o resztę. Czekała mnie kolejna noc w lesie. Studenci pomogli wnieść mój sprzęt na górę. Tremę miałem ogromną. Tyle pytań w głowie i tak niewiele odpowiedzi.
Rozstawiłem sprzęt, dwa statywy z oświetleniem (szczątkowym), statyw z aparatem. Fotelik. Tak moi drodzy, fotelik przy tak długich zasiadkach jest bardzo potrzebny. Wstawanie z ziemi w lesie liściastym to tak jakbyśmy krzyknęli, UCIEKAĆ! A tak jest naprawdę cicho. Studenci z badaczem rozeszli się po lesie.
Nastała cisza, tylko odgłosy lasu i pobliskich pól dobiegały mych uszu. Zapadała noc. Nie, nie budziły się demony, tylko myszy, ryjówki. Tuż po nich swą gotowość, swą obecność zaznaczyły puszczyki, dziki. Bokiem, chyłkiem przebiegł lis, kierując się ku polom. Delikatny wietrzyk poruszył listowiem nad moją głową. Następowała zmiana pogody, robiło się ciepło pomimo nocnej pory. Światło latarki oświetlało też część koron majestatycznych buków. Nastała kompletna cisza w przyrodzie, coś musiało się dziać. Czyżby skradał się drapieżnik który może zagrozić i ptakom i ssakom? Wiatr też zamarł.
Wrzask, wrzask i cała gama dźwięków alarmowych. Patrzę w górę i wytężam wzrok. Tak, jest on, on który szerzy strach i trwogę w koranach drzew. Tchórz, bo nim mowa, to drapieżnik który poluje skutecznie w koronach drzew, a także na ziemi. Zniknął tak szybko jak się pojawił siejąc strach. Po chwili życie wróciło do normalności.
Jest, jeszcze jej nie widzę, ale słyszę. Nade mną słyszę jak popielice „dyskutują” ze sobą. Na granicy światła i cienia, gdy już tylko mrok zamieszkuje, ugięła się gałązka, zrzucając igliwie z sąsiadującej sosny, co lata świetności ma za sobą. Ręce mi drżą. Jestem tak bardzo skupiony na kadrze, że świat jakby przestał wydawać dźwięki. Lekki powiem wiatru, cieplutkiego, który normalnie powoduje ogrom przyjemności, u mnie włącza się alarm! Skąd wieje, gdzie popielica? Uff! Wieje od jej strony, jak dobrze.
W zgodzie z wyglądem, popielica z gracją baletnicy stąpa po cieniutkich gałązkach buka. Patrzy się na mnie, wie że tam jest ten co jest tu co dzień. Widać skupienie na jej „twarzy”. Gałąź jest już gruba jak na jej potrzeby, a mimo to stąpa delikatnie. Czy to z mojego powodu? Być może, ale puszczyk znowu gwiżdże w koronach niebotycznych buków. Rozgląda się, ale idzie. Jest w kadrze, ciśnienie rozwala mi skronie. Naciskam spust, lampa umieszczona z boku aparatu ledwo muska to cudowne szare futerko. Zmieniam ustawienia, napięcie mija. W miejsce stresu i ciśnienia pojawia się radość i uśmiech. Skąd to? No więc moi drodzy, popielica jak wspomniałem ma twarz. Gdy puszczyk uleciał w mrok rezerwatu życie wróciło z impetem w korony drzew. No więc, nasza bohaterka to urodzona aktorka
i kokietka. Wiedział zaraza jedna że siedzę tam niedaleko i że zależy mi na zdjęciach. Podchodzi do otwartego karmnika i patrząc się mi głęboko w oczy, wyciąga z wolna łapkę w stronę smakołyk. I patrzy mi się w oczy, tymi swoimi czarnymi oczami.
I tak patrząc, chwyta w palce jedzenie, przyciąga do pyszczka. Wkłada do pyszczka. Ruch szczęk i... Musielibyście to sami zobaczyć, mruży swe czarne oczęta, a kąciki pyszczka unoszą się ku górze. Wysuwa się ślicznie różowy języczek i słychać mlaśnięcie. ONA mlasnęła, po patrzyła na mnie i spokojnie sięgnęła po następną porcję smakołyku. Cykam zdjęcia a ona nic. I następuje rzecz niezwykła, patrzy na mnie spryciula i oblizuje palce, jeden po drugim. Patrzyła na mnie tym filuternym wzrokiem. Według zasad, jedzenia było skromniutko. Nasza popielica to dorosły osobnik, na granicy szarości i bieli, widać ciemnożółty kolor. Dorosły osobnik w tym rezerwacie ma czasami kontakt z badaczami. Niektóre z nich zachowują się dosyć komicznie. Część z nich jakby czekała na „pieszczoty”. Otóż wyobraźcie sobie popielicę dorosłą, ma tatuaż na uszku. Jak wiadomo pasożyty potrafią i ludziom dać się we znaki. Badacze wyczesują popielice by zebrać materiał genetyczny, tak więc wszelkie pchły, kleszcze są wyczesywane. I wiecie co? Na widok grzebienia, niektóre z nich same wyciągały łapki do wyczesywania, zazwyczaj były ciche.
A moja bohaterka wyczyściwszy paluszki równie cicho i spokojnie poszła w koronę drzewa. Zachciało mi się jeszcze koszatki. Opowieść będzie w niedzielę, ale historia była dość złożona i zakończyła się robieniem zdjęć popielicy która ze mną się kłóciła i wygrała.
Tak jak wspomniałem, zacząłem poszukiwania koszatki. Przemierzałem więc Roztocze. Ganiałem momentami jak pies własny ogon. Znalazłem miejsce, wszystko wskazywało na to że Tu właśnie może być koszatka. Siedzę, ciemno już. To było gorące lato, zwierzaki późno wychodziły. Sprzęt rozstawiony i czekam. W tym przypadku jestem jeszcze bardziej skupiony. Nic się nie dzieje, mija czas. To już któraś noc w terenie, powieki same mi opadają. Nagle w powietrzu rozbrzmiewa wrzask jakiego w życiu nie słyszałem. No, popuścić można było. Rozglądam się. Jest , widzę siedzi popielica o dość ciemnym futerku. Cyknąłem fotkę dokumentacyjną. Dobrze, czekam na koszatkę. I znowu wrzask, ale tym razem łup mnie w czaszkę gałązka. No w lesie to niby norma. I znowu wrzask i łup, bukiew. Podnoszę głowę
i widzę popielicę jak siedzi nade mną. Siedzi z kolejną gałązką. Patrzy na mnie, a ja na nią. Teraz zaczyna się rzecz niezwykła. Popielica znowu zakrzyczała, ale już nie rzucała. Wstałem. Tak wariat ze mnie. Pytam czego chcesz? Zerka w stronę karmnika. W porządku. Zabrałem swój sprzęt i całe graty. Przełożyłem karmnik
i jedzonko. Patrzę za zwierzakiem. Zdrętwiałem.
Popielica którą pierwszy raz widziałem wymogła na mnie takie zmiany. Niebywałe. A teraz siedzi na gałązce drzewa na którym montuję karmnik. Spociłem się tymi wydarzeniami. Gadałem z popielicą, (nic nie piłem poza wodą) a ona mnie zrozumiała. Siadłem, ok pewnie nic z tego nie będzie no bo przecież takie rzeczy to tylko w bajkach.
Idzie, idzie w głową w dół patrząc się na mnie. Popielica gdy znalazła się przy jedzeniu spojrzała się na mnie. Wyciąga łapkę, wszystko dzieje się jak w zwolnionym tempie. Chwyta przysmak, patrzy na nań wzrokiem zadowolonym, i zerka filuternie na mnie i znika jedzonko w różowym pyszczku sprawiając widocznie ogrom radości. I ten uśmiech którego nie zapomnę do końca życia. Odchodzi spokojnie, zerka jeszcze na mnie szczęśliwa i radosna. Znika w ciemnościach letniej upalnej nocy. Pakuję się mając miękkie kolana. Ach ta przyroda.