Fotografowałem już regularnie popielice, uczestniczyłem również w ich monitoringu. Będąc kiedyś z ekipą studentów i znanym mi już dobrze badaczem w lasach Krasnobrodzkich zadano mi pytanie. A widział pan już orzesznicę? No nie w rzeczywistości. To jak będziemy wracać to zahaczymy o powierzchnię badawczą. Dobrze z chęcią zobaczę rudzielca.
Minęło kilka godzin, skręciliśmy w bok od drogi głównej. Doktorantka weszła w gąszcz, po chwili wychodzi z szerokim uśmiechem na twarzy i mówi jest. Pod pachą ma pudełeczko które zawiesiła jakiś czas temu. Skupiliśmy się wokoło niej. Wysuwa z pudełeczka trawy, liście. Delikatnie, delikatnie. Jest zwierzątko, rude, maleńkie, zwinięte w kłębek. Zapytała czy ktoś chce potrzymać, nie było chętnych, więc ja się zgłosiłem. Jakież było moje zaskoczenie gdy widziałem na dłoni śpiące zwierzątko (chłodno było) a nie czułem wagi. Zwierzak wrócił do swojego domku, ten został zaniesiony tam skąd go wzięto. Byliśmy tam jeszcze parę razy, ale nie zawsze był czas by zajrzeć w miejsce z orzesznicą.
Nastały ciepłe poranki, popielice w tym miejscu już zostały zmonitorowane. Idziemy do rudzielca. Ta sama budka, a w niej, ona orzesznica leszczynowa. Moja druga miłość. Czarne oczęta wielkości główki od szpilki. No troszkę większe. Włochaty ogonek podobnie jak u popielicy. I te niezwykle chwytne palce. Zważona zmierzona. Pora na zdjęcie dokumentacyjne. Z tyłu głowy coś mi szeptało, Zrób możliwie najlepsze zdjęcie. Bo ciężko będzie powtórzyć. Niestety okazało się to prawdą. Sprawdzałem wiele miejsc. Kiedyś kolega w pracy powiedział słuchaj takie rude to u mnie przy łące w lesie widziałem. Zadzwoniłem do doktora po instrukcje. W klinie gdzie była podobno orzesznica zamontowałem kilka karmników na bazie prostokąta. Po dziesięciu dniach kontroli okazało się że tylko w jednym karmniku jedzenie znikło a nie było żadnych odchodów. W innych karmnikach było inaczej. Karmniki zgryzione i pełne śmierdzących odchodów. Wróciłem do tego pustego karmnika i wącham. Nie czuję smrodu, ale zauważam że jednak coś jest. To odchody bardzo drobne, wielkości ciut większe niż ziarenko czarnuszki. Wziąłem w palce ale ono się rozsypuje. No to na pewno nie mysz. Pojawił mi się uśmiech na twarzy, jest nadzieja. Zdjąłem pozostałe karmniki. Przyjechałem do domu i zacząłem na nowo wszystko czytać co dotyczyło orzesznicy. Tu chcę podziękować pewnemu pracownikowi uniwersytetu katolickiego który bardzo się postarał dostarczając mi cenne materiały.
Spakowałem sprzęt, ubranie, jedzenie. Sprawdziłem baterie, karty, akumulatorki. Niecierpliwość podnosiła mi ciśnienie. Około szesnastej w sierpniu jest widno i ciepło. Zajechałem na miejsce, poustawiałem graty i fotelik. Wszystko w zasięgu ręki. Ale czasu jest bardzo dużo. Postanowiłem poszukać gniazda orzesznicy, tak gniazda. Ssak ten wije kuliste gniazda niczym wikłacz. Sponiewierałem nieco moro, pogoniłem kilka kleszczy. A ten kawałek lasu obrodził strzelistymi jodłami które niczym filary podtrzymywały nieboskłon. I ten niesamowity zapach żywicy. Zmierzchało już gdy zasiadłem w foteliku. Czekałem, długo czekałem. Nastała zupełna noc. Słyszałem jak obok przebiegają zwierzaki. Gdzieniegdzie odezwał się puszczyk zawyczajny, a to sarna spłoszona zaszczekała alarmowo. Dochodziła dwudziesta druga gdy usłyszałem szmer w leszczynie i popiskiwanie inne niż wszystkie. Skupiłem uwagę na wizjerze, nerwy już powodują drżenie dłoni. Przecież za chwilę pojawi mi się tu zwierzak malutki i strasznie płochliwy. I ten natłok myśli, czy nie spłoszy go błysk lampy, czy migawka strzelając nie spowoduje panicznej ucieczki na zawsze. Już miałem zrezygnować. Wiecie jak trudno fotografowi, nawet amatorowi podjąć taką decyzje? Bardzo nie chciałem krzywdy tego ślicznego zwierzaka, a coraz rzadszego. Nie zdążyłem, nie zdążyłem zdemontować aparatu gdy pojawiła się Ona.
Zdawała sobie sprawę z obcego w jej lesie. Latarka oświetla teatr działań. Siła światła nie dociera zbyt daleko w krzaka. Ledwie widzę stworzenie. Skupienie do granic możliwości. Wstrzymałem oddech, wyłania się zza liścia leszczyny. Leje się ze mnie, punkt AF celuje w główkę malusią. Naciskam spust aparatu. Strzał migawki błysk światła, jest. Jest na miejscu, nie uciekła. Jak dobrze. Nie jestem taki szkodliwy. Następne kłapnięcie migawki i następne. Dokument jest. Pora wracać do domu i wysłać maila do doktora ze zdjęciem maleństwa. Ależ ona jest śliczna.
Czas najwyższy pomyśleć też o jakimś mniej oczywistym obrazie tego cudownego stwora. Zmieniłem położenie aparatu, zmieniłem ustawienie lampy i jej parametry. Tuż pod nogami miałem norkę myszy. Postanowiłem że wykorzystam okazję. Postawiłem tam aparat drugi. Nie wiedziałem że myszy też są tak komunikatywne. Niebawem miałem się o tym przekonać. Noc już chłodniejsza była od poprzedniej. Ciemno było zupełnie gdy myszy zaczęły harcować po dnie lasu. Ja wygodnie rozparty siedzę i cieszę się że mogę doświadczać, mogę odczuwać piękno przyrody.
Niezbyt wysoko dość blisko zagwizdał puszczyk. I w tym momencie wszystkie myszy czmychnęły do norek. Tylko dwie zrobiły zupełnie coś innego. Wskoczyły mi na buta i schowały się pod nogawkę. Tylko ogonki wystawały, nocny łowca odezwał się znowu. Myszki nawet ogonki schowały pod nogawkę moich spodni. W tym momencie poczułem mocne uderzenie w głowę, aż czapka spadła mi z głowy. I ten przeszywający powietrze gwizd puszczyka. Siadł tuż obok dwa metry nade mną. Nie zdążyłem nawet chwycić aparatu jak bezszelestnie zniknął w puszczy. Już myślałem że mam już po zamiatane w kwestii orzesznicy i rozważałem powrót, gdy usłyszałem bieganinę i popiskiwanie w krzakach. Nagle cisza, jakby to nie było prawdziwe. Idzie powoli, niespiesznie, ważąc każdy krok. Zeszła niżej. Jest bardzo ostrożna. Nerwowo się rozgląda. Robię zdjęcie jedno drugie, wszystko na wdechu. Odpuszczam. Gaszę światło latarki. Nie chcę by rudzielec stał się pożywieniem puszczyka tylko dlatego że ja chcę mieć lepsze zdjęcie. To co mam całkowicie mnie zadowala.
Niestety,były to ostatnie zdjęcia orzesznicy w tym miejscu. Orzesznica jako stworzenie jednak wszystkożerne, narażona jest na wiele zagrożeń, w tym chemizację leśnictwa, rolnictwa.
Miałem jeszcze kontakt z tym cudownym zwierzakiem całkiem przypadkiem. Miałem zasiadkę na badylarkę, za którą ganiam już jakiś czas bez powodzenia. Zamiast badylarki pojawiła mi się orzesznica.