Był styczeń, na przemian padał deszcz, wiało, padał śnieg. Potem było ciepło, następstwem tego ciepełka (względnego) była mgiełka. Taka piękna i fotogeniczna, zwiewna niczym panna młoda o świcie wiosennym. Gdy dzień miał się ku zachodowi mgła robiła się coraz bardziej gęsta i sina, oblepiała każdy element, buki smukłe i czarne od wilgoci po puszczyka uralskiego. Nadszedł długo oczekiwany dzień, jest śnieg, jest mróz, jest szansa na Puchu i to nie nie jednego. No i nadzieja na klimaty. Ubrany solidnie opuszczam moją strefę komfortu, zjazd windą tylko jedno piętro a już czuć chłód. Witam się z Magdą i Markiem i ich Pufą. Pufa jest ich psią miłością bezwzględnie. Pokonujemy kilometry zaśnieżonej i oblodzonej drogi. Im bliżej celu nasze głowy jak radary przeczesywały drzewa. Oczy nam wychodziły z orbit by przebić coraz gęstszą mgłę. Nagle Magda krzyknęła. Stój!!! Jest. Jest!!! No tam siedzi, widzicie! Nawet ja najgorzej widzący i najmniej spostrzegawczy dostrzegłem magię i Puchu. Zrobiło mi się cieplutko na sercu, wreszcie jest, jaki piękny. Starałem się uchwycić magię tego miejsca. Czy mi się udało sami oceńcie. A potem nastąpiła tragedia jakich wiele w ostatnim czasie. Już nie zobaczyliśmy więcej Puchu, za to Sthile grały swą smętną melodię. Żeby jakoś smutek ukoić jeździliśmy w różne miejsca gdzie występował Puchu zwyczajny. Było pięknie i śnieżnie, ale świadomość że nie prędko zobaczy się Urala, może to był ostatni raz? Tfu, tfu. Ech. Nadeszły duże opady śniegu i mogłem zrobić kilka fotografii które pozwolą kiedyś wspomnieć że i śnieg bywał u nas w zimie i woda była. Kilka drobnych ptasząt sfotografowałem przez okno w moim pokoju. Ale to nie Puchu.
Wszelkie prawa do zdjęć i tekstów zastrzeżone. Fot. Robert Bijas 2023r